Tajemnica zaginionej krypty
Zwiedzanie ziemi tarnogórskiej skłania do wniosku, że kryje ona w sobie wiele tajemniczych lochów, chodników i komór, których nikt jeszcze nie odkrył. Prace archeologiczne częściej przypadkowe, aby być bardziej planowanymi wymagają wielu kosztów. Tymczasem podziemne skarby nieodwracalnie niszczeją. Może być już za późno by je odszukać i odkryć. Rzecz dotyczy dzielnicy Tarnowskich Gór - Rept.
Wypytywanie starszych o przeszłość może dostarczyć sporo ciekawych opowieści. Babcia, dziadek mogą być wręcz skarbnicą wiedzy o minionym świecie. Oni widzieli jeszcze zamki i pałace tętniące życiem, zamieszkiwane przez książąt, hrabiów, itd.
Czy niewielki pagórek kryje tajemniczą kryptę?
Początkiem tej przygody były opowieści mojej babci. Trochę przeglądania starych map i kolejne miejsce czekało na swego odkrywcę. Po zapadliskach, które są widoczne w kilku miejscach domyślać się można, że pod spodem są podkopy lub chodniki. To jednak nie jest nowiną, wszak całe miasto jest podkopane dawnymi chodnikami górniczymi.
Wiele opowiedział mi pan Piotr, którego ojciec Michał mieszkał niedaleko Tarnowskich Gór. Nieopodal była kaplica grobowa, której ślady bardzo już słabo, ale jednak są widoczne na powierzchni. Znalazłem ją na mapie, wyraźnie zaznaczoną. Pojechałem zobaczyć na miejscu.
Z opowiadań jakie usłyszał pan Piotr od swego ojca, wynikało, że po 1945r. kiedy kaplica ulegała coraz większej dewastacji postanowił on i jego przyjaciel, później znany historyk-amator i miłośnik ziemi tarnogórskiej, dokładnie zobaczyć tajemnicze podziemia.
Kaplica zbudowana była na planie koła, nakryta kopułą bez krzyża. Wewnątrz nie było ołtarza, a tylko marmurowy stół z olbrzymim siedmioramiennym świecznikiem. Na ścianach z freskami wisiał herb Donnersmarcków. Przyjaciel ojca - jak opowiada pan Piotr - pracował w ogrodnictwie Donnersmarcków i znał ich herb. Taki sam herb znajdował się w podziemnej krypcie, do której z kaplicy w podłodze wchodziło się otwierając ciężki metalowy, zdobiony właz. Po otwarciu tego włazu okazało się, że schody są drewniane i mocno zbutwiałe, a w połowie nawet zawalone. Obaj panowie opuścili się więc do krypty na mocnej linie, którą dla ułatwienia zejścia powiązali w węzły. Latarki oświetlały podziemie.
Uderzyło ich, że było tam czyste powietrze, żadnej stęchlizny. Kiedy zsunęli się w dół stanęli przed pięknie kutą metalową mocną kratą. Wisiał na niej olbrzymi kinkiet. Żadną miarą nie dało się tej kraty otworzyć. Skomplikowany zamek, dziwna kłódka, jakieś zapadki, były nie do sforsowania.
Oczom śmiałków ukazała się w świetle latarek duża sala wykuta w skale, dość wysoka, w której mieściło się kilka metalowych, połyskujących jeszcze trumien. Niektóre były przeszklone. Można było zobaczyć w nich bogato ubranych, ze złotym szamerowaniem na ubraniach nieboszczyków. Wydawało się, że leżą tam także rycerze jakby w zbrojach. Były szable i broń.
Widoczność ograniczona kratą, pozwoliła zobaczyć tylko kilka znajdujących się w zasięgu wzroku trumien i sarkofag, ale bez wątpienia pomieszczenie miało jeszcze wiele innych schowków.
Z krypty tej prowadziło kilka wejść bocznych do chodników. Jak twierdzili do końca obaj świadkowie, z tamtego miejsca chodniki prowadziły do różnych miejscowości w rozgałęzieniach, także do Nowych Rept, do Laryszowa i do zamku w Starych Tarnowicach. Połączeń chodnikami było dużo. Wiele starszych osób o tym wspomina, ale dziś po tylu latach trudno dowiedzieć się czegoś bardziej konkretnego.
W krypcie panowie zauważyli, iż posadzka wysypana była żółtym pyłkiem, jakby złotem. Na ścianie wkute były żelazne uchwyty na pochodnie, w których widniały nawet ich resztki.
86-letni, już niestety nieżyjący, wujek mej babci twierdził, że z podziemi w różnych miejscach korzystali rozbójnicy, dawniejsi Raubritterzy. Przypisywano im prowadzenie napadów na polecenie Donnersmarcków. Wyrastali jak spod ziemi i znikali z łupem. Później ich skarby lądowały na zamku w Świerklańcu. Tenże wujek opowiadał, że jako 12-letni chłopak w Piekarach Rudnych, gdy stawiano maszty elektryczne wszedł niechcący do odsłoniętego przypadkiem podziemnego chodnika. Był - jak wspominał - tak szeroki i wysoki, że mógł się zmieścić jeździec na koniu.
Według relacji świadków Donnersmarckowie opiekowali się ową zaginioną kryptą. Pojawiały się tam świece, kwiaty, aż do 1944r. Krypta chyba miała dobrą wentylację, bo wilgoci tam prawie nie było.
Kiedy z kaplicy skradziono wszystko co się dało, przystąpiono do jej rozbiórki. Kamień przydał się do innych budów. Postanowiono zasypać wejście do podziemi, by nie profanowano tego miejsca, tak jak stało się to z kryptą w Świerklańcu, w tamtejszym mauzoleum książąt Donnersmarcków. Od czasu zasypania wejścia nikt nie niepokoi śpiących rycerzy i wielkich panów. Ślady fundamentów ukazują wprawdzie, że ktoś chyba próbował się dostać do podziemi, ale było to najprawdopodobniej zbyt trudne.
Tajemnicza krypta czeka więc nadal na swego odkrywcę, a może bardziej na profesjonalnego archeologa.
Roman Wolniszewski - Monte nr 5/2001