przez geolog w 12 Paź 2006, 19:16
ZłOTO UKRYTE W SZYBIE
Historia szybu południowego kopalni „Miechowice", na pograniczu Bytomia i Zabrza, jest na Górnym Śląsku dość znana.
Powiadają, że Niemcy ukryli w nim jakieś skrzynie przed nacierającą Armią Czerwoną. Co w nich było?
Są trzy wersje. Jedna z nich mówi o aktach katowickiego gestapo, inna o fragmentach maszyn, służących do produkcji zbrojeniowej. Najbardziej ekscytująca jednak zakłada istnienie skarbu - dzieł sztuki sakralnej rabowanych w śląskich kościołach oraz kosztowności wydartych mieszkańcom regionu. Nawet najgorętsi entuzjaści nie wspominali jednak dotąd o czystym złocie w sztabach; o 15 tonach tego kruszcu!
Tymczasem jest tego prawie pewien radiesteta Tadeusz Zbiegieni, jeden z najsłynniejszych polskich różdżkarzy. Pracuje na zlecenie różnych instytucji: gmin, szpitali, jednostek wojskowych, kopalni, a nawet klasztorów. Jego ekspertyzy znajdują się w dokumentacji setek przedsiębiorstw budowlanych i osób prywatnych. Nie zdarzyło się, by w miejscu przez niego wskazanym nie trysnęła woda.
Złoto pobudza wyobraźnię
Zamówienie na ekspertyzę związaną z szybem kopalni „Miechowice" Zbiegieni przyjął początkowo niechętnie. Radiestezja jest dla niego zawodem, z którego żyje, nie zaś romantycznym poszukiwaniem skarbów. Spodziewał się raczej potwierdzenia którejś z hipotez o ukryciu wojennej dokumentacji lub ciał jeńców, których mordowano w pośpiechu w obliczu napierających wojsk sowieckich. Oniemiał, kiedy podczas ekspertyzy radiestezyjnej zaczęło mu „wychodzić" złoto. Tym bardziej że nigdy dotąd nikt o nim nie wspominał.
Zadziwiające, że wynik nie zaskoczył dwóch bytomskich historyków - Przemysława Nadolskiego i Macieja Dronia. Ich zdaniem mogły to być depozyty banków górnośląskich, a ukrycie ich w szybie, w obliczu ówczesnej sytuacji na froncie śląskim, wydaje się wielce prawdopodobne.
Co jednak można zrobić z taką informacją? Piętnaście ton złota potrafi pobudzić wyobraźnię, zwłaszcza że dotarcie w głąb kopalni do poziomu 370 metrów, gdzie rzekomo leży, mimo trudności jest możliwe. Pozostaje tylko problem sfinansowania przedsięwzięcia: kto wyłoży pieniądze, mając za dowód wyłącznie ekspertyzę radiestezyjną?
Zasypali tajemnicę
Nieczynnym od 14 lat szybem kopalni „Preussen", powstałej jeszcze przed I wojną, Niemcy zainteresowali się w 1944 roku. Pod ścisłą strażą, w otoczeniu kordonu wojska i zasieków z drutu kolczastego, dyskretnie rozpoczęli rekonstrukcję szybu. Prace prowadziła ekipa górnicza sprowadzona specjalnie z Westfalii. Gdy tajemnicy nie dało się dłużej ukrywać, ogłoszono oficjalnie, że szyb jest remontowany w celu odsprzedania go sąsiedniej kopalni.
W wigilię Bożego Narodzenia 1944 roku z pobliskiej rampy kolejowej zajechały pod szyb pierwsze ciężarówki, z których hitlerowcy wyładowywali ciężkie skrzynie. Transport trwał kilka dni. Byli świadkowie tych wyładunków, nikt jednak nigdy nie widział, by kufry
te później opuściły kopalnię. Do dziś utrzymuje się przekonanie, że zostały ukryte w wyrobiskach podszybia. Tam też mieli znaleźć swój grób jeńcy, których Niemcy wykorzystywali do prac przy rozładunku.
Podejrzenie o masowy mord sprawiło, że sprawą zajęła się Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich z Katowic. Sprowokował ją do tego artykuł zamieszczony w 1968 roku w lokalnym tygodniku „Życie Bytomskie". Informował o odnalezionej na terenie kopalni liście zatrudnionych tam robotników przymusowych oraz jeńców wojennych, między innymi Anglików, Francuzów i Belgów.
Jednak śledztwo komisji, prowadzone z przerwami przez kilkanaście lat, pełne jest luk, dziwnych zaniechań i niekonsekwencji. Nigdy nie sprawdzono na przykład, czy jeńcy, figurujący na kartach pracy kopalni, odnaleźli się po wojnie, czy może zostali uznani za zaginionych. A byłby to prosty sposób na zweryfikowanie przynajmniej jednej z hipotez. Nie przeprowadzono też wizji lokalnej szybu. Przy czynnych jeszcze wtedy sąsiednich wyrobiskach można by stosunkowo niedużym kosztem dotrzeć do poziomu 370 metrów, gdzie Niemcy prowadzili główne prace.
Sprawa zaczęła być pilna w 1976 roku, kiedy dyrekcja kopalni z powodów technicznych postanowiła ostatecznie zlikwidować szyb południowy. Komisja stwierdziła wprawdzie, że przekreśliłoby to już na zawsze możliwość jego zbadania, ale nie doprowadziła do penetracji. Wycofała się ostatecznie ze sprawy w 1980 roku, nie ustaliwszy niczego nowego ponad fakty podane przed laty w pierwszej publikacji „Życia Bytomskiego". Oficjalnie stwierdzono, iż śledztwo nie przyniosło wystarczających dowodów, jakoby na terenie kopalni dokonano zabójstw jeńców wojennych, co zwalnia Komisję z obowiązku przeszukania szybu. Natomiast zweryfikowanie zeznań świadków, dotyczących innych materiałów przypuszczalnie ukrytych w szybie, nie należało - jak uznała - do zadań Komisji.
Jak dotrzeć do skarbu?
Nie oznacza to jednak, że nikt nigdy nie podjął prób penetracji szybu. Na własną rękę i małą skalę zapuszczali się tam przede wszystkim
pracownicy kopalni i to tuż po wojnie. Pierwszy był Fryderyk Biegon, sztygar, który podczas walk wyzwoleńczych zimą 1945 roku rozpoczął starania, by ponownie uruchomić kopalnię. Dotarł tylko na głębokość 42 metrów. Natknął się tam na ślady użycia dynamitu i ustalił, iż Niemcy wysadzili obmurze, odcinając w ten sposób od góry drogę w głąb szybu.
W 1952 roku nadzorujący kopalnię wykonali tak zwane sondowanie szybu. Opuszczono „pion", który zatrzymał się na jakiejś przeszkodzie na 180. metrze. A wiadomo, że cały szyb liczy 520 metrów.
Później na wiele lat wokół tej zagadki zapanowała cisza. Przerwała ją dopiero wspomniana już publikacja „Życia Bytomskiego". Wieść niesie, że ci, którzy zbytnio interesowali się wówczas szybem, byli niepokojeni anonimowymi telefonami z pogróżkami. Plotka łączyła taką sytuację z podobnymi wydarzeniami w Górach Sowich w Sudetach oraz w rejonie zamku Książ, w którym Niemcy - także pod koniec wojny - wydrążyli podobno w skałach system korytarzy i tam również coś ukryli.
Zbyt wścibskich spotykały nieszczęśliwe wypadki. Mówiono, że wycofujący się Niemcy nie brali pod uwagę możliwości odebrania Rzeszy Śląska. Zatem to, co schowali w podziemiach, tak zabezpieczyli, by po wojnie móc spokojnie odzyskać.
Macieja Dronia, historyka, tropiącego kilka lat tajemnicę tego szybu, nikt nie próbował zastraszyć. Opowieści o tego rodzaju przypadkach skłonny jest przypisywać rozpalonej wyobraźni poszukiwaczy zagadek.
Radiesteta Tadeusz Zbiegieni jest przekonany, że na dnie szybu spoczywa złoty skarb.
Ostatnią próbę zbadania wnętrza szybu podjęto na początku lat 90. Górnicy usiłowali spuścić na dno kamerę wideo. Utknęła jednak po stu metrach. Dyrekcja kopalni zaplombowała szyb betonowym sarkofagiem.
Kopalnia „Miechowice" została zlikwidowana, drogi prowadzące do szybu południowego przegrodzono tamami. Można by próbować dostać się do szybu podziemnymi chodnikami od strony dawnych zabrzańskich kopalń „Pstrowski" i Jadwiga" albo od góry, drążąc nowy tunel. Byłoby to jednak przedsięwzięcie bardzo kosztowne.
Radiesteta - tani sposób na rewelację
W lutym 2001 roku „Życie Bytomskie", walczące wiele lat o zbadanie tajemnicy szybu, tropiące świadków wydarzeń z 1944 roku i gromadzące archiwalia, ostatecznie poddało się, ogłaszając klęskę. Już nigdy nie dowiemy się, co hitlerowcy ukryli w miechowickim szybie" - głosiła czołówka gazety, komentująca oficjalną likwidację kopalni „Miechowice".
I wtedy właśnie pojawił się Tadeusz Zbiegieni. Dotarł do niego i namówił do współpracy redaktor naczelny „Życia Bytomskiego", Marcin Hałas.
- Radiestezja była mi dotąd zjawiskiem raczej obcym - wspomina redaktor Marcin Hałas. - Jestem racjonalistą i sceptykiem, chodzę twardo po ziemi i wszelkie wahadełka uważałem co najwyżej za nieszkodliwe „czary". Zetknąłem się jednak z książką dość rzetelnie opisującą tak możliwości, jak i porażki radiestezji, głównie na przykładzie prac Zbigniewa Zbiegieniego, ojca Tadeusza, który należał do najbardziej zasłużonych polskich radiestetów. Pomyślałem, że skoro badanie radiestezyjne nie wymaga żadnych nakładów, prócz osoby radiestety i jego sprzętu, dlaczego nie spróbować?
Na wyniki pracy radiestety czekał lekko podekscytowany, ale nie spodziewał się rewelacji. Najbardziej przychylał się do wersji ukrycia w szybie jakichś dokumentów. Gdy jednak usłyszał o złocie, zastanawiał się, jak przedstawić ten sensacyjny wynik czytelnikom, biorąc pod uwagę zwłaszcza sposób pozyskania informacji.
Ostatni świadek
Materiał się ukazał, a wkrótce potem do redakcji zgłosił się ktoś, kto znał relację osoby będącej nie tylko naocznym świadkiem ukrywania w szybie skrzyń, lecz także tym, który je przenosił. Opowiedział taką oto historię.
- W 1965 roku jako student politechniki odbywałem praktykę w kopalni „Rozbark". Interesowałem się drugą wojną światową i jeden ze sztygarów opowiedział mi swoją historię. W 1945 roku był robotnikiem obozu pracy przymusowej na „Rozbarku". W połowie stycznia 1945 roku znalazł się w grupie skierowanej do rozładowania pociągu na rampie kolejowej w okolicy szybu południowego kopalni „Miechowice". Zdejmowali z wagonów wielkie skrzynie i przenosili na ciężarówki. Nagle nadleciały dwa sowieckie samoloty i ostrzelały rampę. Kilka skrzyń zostało rozbitych. Wewnątrz były sztaby złota... - wyjawił inżynier górniczy, pragnący zachować anonimowość.
Ani wymieniony w opowieści sztygar, ani on sam, nigdy tego nikomu nie opowiadali. Sztygar się bał, a inżynier uznał, że lepiej zachować tę historię dla siebie. Ośmieliły go dopiero badania Zbiegieniego.
Relacji inżyniera nie udało się, niestety, potwierdzić u źródła. Sztygar - prawdopodobnie ostatni naoczny świadek tamtych wydarzeń - zmarł w 1999 roku.
Urząd Miasta w Bytomiu udostępnił redakcji „Życia Bytomskiego" bardzo dokładną mapę okolic szybu, na którą Tadeusz Zbiegieni naniósł wyniki swoich badań. Wykazały one, że cenne skrzynie umieszczone są na głębokości 370 metrów, w pięciu niezbyt oddalonych od siebie miejscach, zaminowane wspólnym ładunkiem wybuchowym. Korytarze powyżej zalane są wodą. Być może kiedyś znajdzie się śmiałek, który zdoła wedrzeć się do szybu. Będzie jednak potrzebował szczęścia i już na wstępie zasobnego portfela...
Ewa Dereń