Ostatni partyzant

Ostatni partyzant

Postprzez admin w 01 Paź 2007, 21:50

Ostatni partyzant

W małej wsi w województwie lubelskim zginął jesienią 1963 roku podczas obławy 45-letni Józef Franczak, poszukiwany listem gończym były AK-owiec. Był ostatnim żołnierzem antykomunistycznego podziemia. Z bronią w ręku ukrywał się dokładnie 24 lata

To był niesamowity rok - 1963. W Dallas ginie John F. Kennedy. Walentina Tiereszkowa macha ludzkości z orbity okołoziemskiej. Na osłodę imperialistom - The Beatles nagrywają singiel "She Loves You". A w Polsce? Na całego trwa nasza mała stabilizacja. Rewelacyjny Zbigniew Pietrzykowski po raz czwarty zostaje mistrzem Europy w boksie, a Roman Zambrowski wylatuje z KC, co jest wyraźnym sygnałem, że okres błędów i wypaczeń jest już za nami. Prawdziwe rewelacje jednak czekają rodaków na odcinku kultury. Przy salwach spontanicznego śmiechu odbywa się w Warszawie premiera "Jak być kochaną" Wojciecha Hasa, Bohdan Łazuka bierze udział w zdjęciach do filmu "Beata", zaś rewelacyjny Zbigniew Maklakiewicz występuje w aż czterech filmach.

No i jeszcze jedno. W małej wsi koło Piask w województwie lubelskim ginie podczas obławy 45-letni Józef Franczak, poszukiwany listem gończym były AK-owiec. Dopiero niedawno, po ujawnieniu dokumentów operacyjnych SB sprzed czterdziestu lat okazało się, że był ostatnim polskim partyzantem. Z bronią w ręku ukrywał się dokładnie 24 lata.

Grupa z pepeszą

80-letnia dziś siostra Franczaka Czesława Kasprzak w pustym domu w Kolonii Kębłów koło Lublina nie ma specjalnie dużo do roboty. Dziarska staruszka opowiada dzieje swojej batalii z mszycami. Próbowały zeżreć paprotki, ale im się nie udało. Nagle w jej błękitnych oczach pojawiają się żywsze ogniki. - Nie, że mój brat, ale on od Boga miał - wzdycha. - Był taki przystojny, jelegancki, cały Józwa...

Elegancki? W dokumentach lubelskiego IPN-u przetrwało kilka zdjęć Józefa Franczaka. Na jednym z nich żołnierz jest ledwo widoczny. Zza pogięć i przetarć pożółkłego papieru dostrzec można tylko wyraźne oczy. Nad nimi łamie się fala modnego zaczesu. To przez tę fryzurę i maniery eleganta dostał podczas okupacji mało dziarską ksywę - "Laluś". Przezwisko przylgnęło do niego na lata. Ale były i inne. Zygmunt Libera "Babinicz", partyzant z Lubelszczyzny, nazywał go "Laleczką". W jakichś meldunkach figuruje także jako "Guściowa". A gdy po wojnie wyjechał do Sopotu, by rozpocząć nowe życie, zmienił papiery na Józefa Bagińskiego.

Dwa kolejne zdjęcia pochodzą z lata 1947 r. Byli Ak-owcy to dla władzy ludowej mordercy z bandy. Na zdjęciach nie widać, by się tym przejmowali. Zadowoleni, pewni siebie, uzbrojeni. Na jednej z fot "Lalek" stoi z gołą klatą. Jakoś go to peszy. Wypręża się do przodu, ale minę ma nie tęgą. Na następnym zdjęciu czwórka partyzantów inscenizuje scenę zatrzymania szpiega. Gra go właśnie "Laluś". Chyba się śmieje, zaś pozostała trójka mierzy do niego ze zdobycznej broni. Ktoś po lewej stronie ma go na muszce pepeszy, Walenty Waśkiewicz "Strzała" jakby wyszarpuje mu papiery, a Stanisław Kuchcewicz "Wiktor" bierze tęgi zamach i za chwilę urwie mu głowę metalową kolbą. Takie tam zabawy "zaplutych karłów reakcji". Na kolejnej fotografii "Laluś" stoi tyłem. W tyrolskim kapelusiku filuternie przekrzywionym na boczek wygląda jak gajowy z bajki o czerwonym kapturku. Do tego ten biały kołnierz a la Słowacki. Kupa śmiechu.

Ale na zdjęciach jest coś, co już nie bawi. Nad głowami golasów widać cyfry. Służyły do identyfikacji. Zdjęcia pochodzą bowiem z archiwum Zdzisława Brońskiego "Uskoka". "Resort", jak na UB mówi się do dziś w tych stronach, namierzył go w maju 1949 r. "Uskok" wysadził się granatem w oblężonym bunkrze. Zostało po nim archiwum, w tym pisany po wojnie pamiętnik i zdjęcia. Dzięki nim kontynuowano polowanie na byłych AK-owców.

"Strzałę" z pierwszego zdjęcia dopadli jeszcze w kwietniu '49, "Wiktora" dopiero w 1953 r. Niezidentyfikowany partyzant z pepeszą pewnie padł w jednej z kilkudziesięciu innych potyczek. Do 1956 r. Lubelszczyzna huczała od nocnych wystrzałów. Z czasem było ich coraz mniej.

Aż ucichły zupełnie. Obława trwała jednak dalej. Resort - krok po kroku - namierzał ostatniego partyzanta w PRL-u. Ten wymykał się jak duch i powoli zmieniał się w żywą legendę.

Byle nie do Ludowego Wojska

Historia jego życia to dzieje polowania. W tarapatach był od chwili napaści Niemiec na Polskę. Ale do niewoli dostał się radzieckiej. Po kilku dniach był już na wolności. Uciekł. Zapewne jak inni żołnierze "po przejściach" wrócił w rodzinne strony. Od razu związał się z powstającą konspiracją. Dokładnie tak samo zrobił Janusz Brochwicz-Lewiński "Gryf". Dziś ten 85-letni kombatant opowiada: - Za dnia pracowaliśmy jako robotnicy, wieczorami szło szkolenie, a potem nocami szliśmy na akcje. Już po roku każdy miał kilka życiorysów. Ja byłem magazynierem, mechanikiem, sprzedawałem węgiel. A po robocie wyrównywałem rachunki z Niemcami. Rano znowu pokornie ładowałem węgiel. Po wpadce - przeszedłem do partyzantki. Tam poznałem "Babinicza" i "Lalusia".

Józef Franczak został dowódcą drużyny, a potem dowódcą plutonu w III Rejonie Obwodu Lublin AK. Był jednym z 60 tysięcy takich jak on konspiratorów na Lubelszczyźnie. Gdy w lipcu 1944 r. Armia Czerwona przekroczyła Bug, rozpoczęła się tu długo oczekiwana akcja "Burza". Celem tej insurekcji było nie tyle wypędzenie Niemców, ale uświadomienie władzom sowieckim, że na wyzwolonych terenach gospodarzem są Polacy. Największe boje toczyła 27. Wołyńska Dywizja AK. Zdobyła samodzielnie Lubartów, Kock i Firlej. Wraz z innymi oddziałami oddała "na tacy" wyzwolicielom z Armii Czerwonej kilkadziesiąt miast i miasteczek.

Doszło wtedy do kontaktów AK z sowiecką i komunistyczną partyzantką. Zdzisław Broński „Uskok", przyszły dowódca „Lalusia", tak opisał w pamiętniku porucznika AL „Czarnego Sępa": „Buty cokolwiek za duże, bo »rekwirowane «. Z jednego zwisa onuca, na drugim sterczy zardzewiała ostroga. Polski mundur za ciasny i dlatego niezapięty. Pas obciążony pistoletem, granatami opadł poniżej brzucha. Na plecach dynda się mapnik wyładowany słoniną, cebulą i chlebem. Na głowie on sobie potrzebował włożyć oficerską rogatywkę, przy której otok własnego pomysłu ozdobił czerwoną szmatą, a na szmacie przypiął kwokę".

25 lipca Sowieci przystąpili do pierwszych aresztowań. Zostaje rozbrojona 27. Dywizja, a pięć dni potem 9. Dywizja Piechoty AK. Powoli, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień zaczynają się zapełniać oczyszczone już z trupów (po niegdysiejszych niemieckich gospodarzach) cele więzienia na lubelskim zamku i baraki na Majdanku.

„Nie przychodziła mi jeszcze wtedy do głowy myśl - notuje dalej „Uskok" - że władze »demokratyczne « mogą potraktować mnie jako przestępcę za to, że byłem dowódcą oddziału partyzanckiego AK. Że wszystkie organizacje niekomunistyczne będą traktowane jako »faszystowskie « i »prohitlerowskie «. A więc wrogie wolności i demokracji!... Nie przypuszczałem, że moje wysiłki w niesieniu pomocy Ojczyźnie będą traktowane jako praca dla Hitlera".

Franczak w sierpniu 1944 r. został wcielony do Ludowego Wojska. W Kąkolewnicy, gdzie stacjonuje jego jednostka, jest świadkiem skazywania na śmierć przez polowy sąd kolegów z AK. Zdezerterował z wojska w styczniu 1945 r. i postanowił uciec do Szwecji. Podobno już miał miejsce na statku, znał pewnego kapitana i była szansa, że dostanie się na Bornholm. Na dworcu w Sopocie przez przypadek zauważyła go jednak sąsiadka z rodzinnej wsi. Po powrocie do domu opowiedziała o tym na lewo i prawo.

Wkrótce Franczak zorientował się, że UB depcze mu po piętach. Na przełomie 1945/46 wrócił w rodzinne strony. Zaraz potem trafił pod dowództwo legendarnego żołnierza - mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory". I znowu partyzantka. Przystojny i wysoki nie może opędzić się od kobiet. Ukrywa się, ale na razie widzi w tym fantastyczną zabawę.

17 czerwca 1946 r. bawił się na weselu w Chmielniku. Goście młodej pary - zupełnie niepostrzeżenie - zostali okrążeni przez grupę operacyjną UB z Lublina. Wśród weselników było więcej wrogów Polski Ludowej. W czasie transportu pijaniuteńkich jeńców do Franczaka dochodzi, że zabawa już się skończyła. Nawyki z wojny pomagają. Partyzanci rozbrajają kilku konwojentów i uciekają. Przy okazji ginie czterech funkcjonariuszy. Dwa miesiące później "Laluś" znowu jest w opałach, kiedy do jego kwatery we wsi Bojanica wchodzi milicja. Kolejne dwa trupy.

Gdy na początku 1947 r. komunistyczne władze ogłosiły amnestię, przewidując, że skorzysta z niej kilkanaście tysięcy osób w całym kraju - ujawnia się 53 tysiące uzbrojonych żołnierzy. "Laluś" nie. Ale jest już ktoś, kto niedługo zacznie go do tego delikatnie namawiać.

Strzela jak na filmie

Dziś Danuta Mazur cierpi na chorobę nóg. Całymi dniami siedzi na ganku murowanego domu w Wygnanowicach. 59 lat temu, gdzieś w połowie 1946 r. koleżanka poprosiła jej ojca o przenocowanie chłopaka z lasu. - Pierwszy raz go wtedy zobaczyłam - wspomina osiemdziesięcioletnia dziś kobieta. - Przystojny, figurę miał, głos łagodny. No... w moim guście był. Taki z brzuszkiem - dodaje. I już po jej pooranej zmarszczkami twarzy płyną łzy.

Najczęściej spotykali się w polu. W tajemnicy przed jej ojcem, choć należał do siatki "opiekunów" Franczaka. Danuta brała w chustę coś do jedzenia i znikała na kilkadziesiąt minut. Najłatwiej było się ukrywać w lecie. Zboże wysokie, wszystko dookoła bujne, młodość podpowiadała, jak się chować. Na początku to tylko urywkowe spotkania. Danuta oddawała meldunki i przekazywała informacje o sytuacji w powiecie. Z czasem jednak służbowe spotkania zmieniły się w randki.

- Przynosił mi książki, różne romanse - mówi. - Kiedyś nawet pokazał w atlasie Kanał Sueski, twierdząc, że wojna światowa zacznie się tam i ona nas wyzwoli. Ja w to wszystko wierzyłam, bo on tak mówił, że wszystkich potrafił przekonać.

Franczak nie chce narażać narzeczonej. Niekiedy zostawi w nocy jakiś upominek na parapecie jej okna, innym razem ona sama czuje, że ją obserwuje schowany w lesie.

Czasem Danuta dowie się, że "Laluś" strzelał się z milicją w Lublinie, innym razem, że z "ubejcami" w Lubartowie. Udaje, że ją to nic nie obchodzi. Wojna się przecież skończyła, a wszyscy dookoła chcą wreszcie normalnie żyć. Ale koniec lat czterdziestych to okres terroru. Na Lubelszczyźnie strzelaniny to rzeczy codzienne. UB i wojsko w poszukiwaniu partyzantów aresztuje tysiące osób, podpala chałupy, straszy i bije.

Dochodzi do tego, że od połowy 48 r. grupa "Uskoka", w której jest teraz Franczak, siedzi jak mysz pod miotłą i tylko raz na miesiąc organizuje akcje. Giną szefowie gminnych i powiatowych komitetów PPR-u, szczególnie zawzięci utrwalacze władzy ludowej, posterunkowi i konfidenci. Zaraz po każdej akcji - odwet. A potem odwet za odwet. Czasami jest jedna ofiara, innym razem ginie kilkanaście osób. Historyk Tomasz Łabiszewski z IPN w pracy zbiorowej "Ostatni Leśni" szacuje, że w całym kraju tylko w lipcu 1948 r. milicja i UB przeprowadziła ponad 2 tys. operacji przeciwko "bandom". W przeczesywaniu lasów wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy funkcjonariuszy.

W maju 1948 r. patrol "Lalusia" wpada w zasadzkę koło wsi Cyganka koło Lublina. Od strzałów padają dwaj partyzanci, dwaj inni są ranni. Ich dowódca - po wystrzeleniu magazynka - znika. Wymyka się obławie. Nawet jest nie draśnięty.

"Coraz więcej ludzi popada w apatyczny nastrój i przestaje wierzyć w rychłe zmiany na lepsze. Ludzie coraz bardziej dostosowują się do znienawidzonego, a umacniającego się porządku - bo przecież trzeba żyć. My garstka straceńców - jak nas nazywają - stajemy się oazą wiary i woli zwycięstwa na pustyni zwątpienia i beznadziejności" - notował "Uskok".

W Wigilię 24 grudnia 1948 r. milicji udaje się wreszcie dorwać "Lalusia". W pojedynkę zostaje zaskoczony w sklepie w Wygnanowicach. Ale i tym razem jest szybszy. Strzela jak na filmie. Jeden z milicjantów pada trafiony, on sam dobiega do lasu. Jest ranny w brzuch. Będzie się leczył kilka miesięcy. W tym czasie jednak zostaje wytropiony "Uskok". Najpierw informator o pseudonimie "Janek" wydaje najbliższego współpracownika Brońskiego - "Babinicza". Ten z kolei katowany przez ubeków z Lubartowa ujawnia położenie bunkra, w którym chowa się charyzmatyczny dowódca.

21 maja cała okolica bunkra zostaje otoczona. Po krótkiej wymianie strzałów „Uskok" popełnia samobójstwo. Zadowoleni funkcjonariusze malują na desce napis :„Bunkier i »Uskoka « szlak [sic!] trafił" i fotografują ją w zdobytym schowku. W ich ręce wpada całe archiwum oddziału. Na jednej z fotografii - nad głową pochylonego nad mapą Franczaka - pojawia się cyferka „jeden".

Adwokat z Lublina

Opowieść o ostatnim polskim partyzancie powinna się rozpoczynać właśnie w tym momencie. W całym kraju - według danych resortu bezpieczeństwa - ukrywa się jeszcze 250 żołnierzy. Przede wszystkim na Białostocczyźnie i na Lubelszczyźnie.

Coraz rzadziej jednak partyzanci mają ze sobą kontakt. Często poszczególni żołnierze nie wiedzą nawet, że są już samotni w swoim rejonie. Do lutego 1953 r. działają ostatni żołnierze "Uskoka", zaś w lipcu kończy się wielomiesięczne polowanie na siedmioosobowy patrol por. Wacława Grabowskiego "Puszczyka" pod Mławą. W dokumentach UB zachował się nawet rachunek za wydanie ich kryjówki. Agent "N-20" dostał za to śmieszną wówczas sumę 5 tys. złotych. Cała siódemka zginęła.

W nocy z 2 na 3 marca 1957 r. we wsi Jeziorko koło Łomży grupa operacyjna SB-KBW zabiła ppor. Stanisława Marchewkę "Rybę" - ostatniego partyzanta na Białostocczyźnie. W lutym 1959 r. koło Leżajska został aresztowany Michał Krupa, a 30 grudnia 1961 r. w powiecie biłgorajskim wpada "Dąb" - Andrzej Kiszka.

"Laluś" ukrywa się dalej. Albo ma niebywałe szczęście, albo jest najbardziej roztropny. Na pewno jest zdeterminowany. Mimo że najbliżsi współpracownicy, a z czasem i Danuta Mazur prosili, by się ujawnił, odmawia.

Decydujące było spotkanie z lubelskim adwokatem Rachwaldem niedługo po ogłoszeniu w kwietniu 1956 r. ostatniej już amnestii. Franczak pojawił się w mieszkaniu adwokata zupełnie niepostrzeżenie. Musiał potwornie uważać, bo miasto roiło się od bezpieki. Mieściło się tam też centrum aparatu represji, a funkcjonariusze znali podobiznę "Lalusia". Wiedzieli także, że stosuje różne fortele. Do lustrowania okolic, w których miał zabawić dłużej, używał na przykład przebrania kobiety. Wiemy, że wcześniej zdarzało mu się ukrywać w Lublinie. Dziś krążą wśród miejscowych niesamowite wręcz legendy. Że na kilka lat wyjechał na Zachód, że przekupił kilku wysokich funkcjonariuszy i ukrywał się w Warszawie. Że trzymał na muszce jakiegoś generała, że strzelał z zamkniętymi oczami i zawsze trafiał...

Dokładnie wiemy, o czym "Laluś" rozmawiał z adwokatem. Danuta Mazur, dla której to spotkanie mogło oznaczać legalizację jej związku, ujawnia tajemnicę tego wieczoru. Franczak zapytał wprost: - Co na niego mają i co dostanie w zamian za poddanie się z bronią? Jeśli wsadzą go na 15 lat - może się ujawnić, jeśli na więcej - będzie walczył dalej. Mecenas mimo amnestii nie miał dobrych wieści: - Na sucho ci to nie ujdzie. Oficjalne dossier "Lalusia" było rzeczywiście imponujące.

Władza oskarżała go o kilkanaście morderstw. Listę otwierało dwóch Żydów, członków Gwardii Ludowej, zastrzelonych w Skrzynicach zimą 1943 r. podczas walki. Następny był współudział w zastrzeleniu czterech milicjantów w czerwcu 1946 r. Potem posterunkowy z Rybczewic i członek PPR-u Zdzisław Dębski z Majdanka Kozickiego. W 1948 r. Franczak miał na sumieniu kolejnego milicjanta z Rybczewic, a potem komendanta ORMO we wsi Wola Gardzienicka. W sierpniu 1951 r. miał zaś zastrzelić tajnego współpracownika UB we wsi Passów. Do tego dochodzą wspomniane już strzelaniny w Bojanicach, Cygance i Wygnanowicach.

To nie koniec. Z akt wynika także, że 10 lutego 1953 r. razem z dwoma innymi partyzantami zorganizował napad akcję na Kasę GS w Piaskach, w której zostaje zastrzelony komendant posterunku MO. Z tej akcji uniewinnia go młodsza o niecały rok Wiktoria Olszewska, koleżanka ze szkoły. - On nie rabował - mówi. Potwierdza to także Danuta Mazur. Twierdzi, że z czasem wszystkie przestępstwa w okolicy zaczęto mu przypisywać. Akcję na kasę również, choć "Laluś" miał tylko wysłać anonim, w którym ostrzegał, że napad jest szykowany, ale on nie ma z tym nic wspólnego. Czy nie miał rzeczywiście? W akcji poległ "Wiktor", który był jego dowódcą. Janina Wilkołek, wówczas nastoletnia dziewczynka, powtarza to, o czym rozmawiali dorośli: - Tak, rabował, ale rozdawał biednym. To był taki nasz lubelski Janosik.

- Od dożywocia się nie wywiniesz - mecenas Rachwald nie owijał w bawełnę. Zaraz jednak dodał, że na taką karę wystarczy tylko to, co zgromadziła prokuratura. To zaś, co ma UB w swoich aktach - wystarczy, aby „przypadkowo" zginął w trakcie aresztowania albo nie wytrzymał trudów śledztwa.

Ale w październiku 1956 r. zaczęła się odwilż. Z więzień zaczęli wychodzić żołnierze AK skazani wcześniej na karę śmierci. - Mówiłam mu, że mój sąsiad wrócił do Wygnanowic z potrójnym wyrokiem - wspomina Danuta Mazur. - Józek się wahał, ale się nie przemógł. Objął mnie i powiedział, że nie wyjdzie już nigdy.

Jakby na potwierdzenie jesienią 1956 r. zdobył ambulans pocztowy przewożący 108 tys. złotych. Trzy lata później do jego teczki trafia także sprawa Mieczysława Lipskiego, oficera KW MO z Lublina. "Laluś" postrzelił go w styczniu 1959 r. Już wtedy doskonale wiedział, że wokół niego zaciska się śmiertelna pętla. - Cierpiał, i tylko Bóg jeden wie, jak bardzo - dodaje była narzeczona.

Lista Franczaka

W 1959 r. Danuta Mazur urodziła syna. Nie mogła się przyznać, kim jest jego ojciec. Rodzina znalazła kandydata na "tatę" i trzymała się fałszywej wersji. Ale funkcjonariusze i agenci UB wiedzieli swoje. Trzylatkowi milicjanci przywozili czekoladki i pytali o pewnego miłego pana z charakterystyczną grzywką. Mały go nie znał, bo "Laluś" obserwował syna tylko z daleka i całował, tylko gdy ten spał. Tylko raz wziął go w ramiona, gdy brzdąc miał zaledwie miesiąc.

Syn partyzanta pamięta inne spotkanie z ojcem. - Akurat były zbiory rzepaku. Jak przebiegałem koło dużej ich kupy zobaczyłem czyjąś rękę. Pobiegłem do mamy krzycząc, że tam leży jakiś pan. Potem widziałem go tylko, jak idzie do lasu. - A pamięta pan jego twarz? - pytam. - Zamazana.

- Brali mnie na cmentarz i grozili, że zamordują, jeśli Józka nie wydam - mówi Danuta Mazur i opowiada, jak wyglądało śledztwo. Jej wspomnienia oraz świadectwa bliskich "Lalusia" uzupełniają materiały z Instytutu Pamięci Narodowej. Kontrast jest straszny.

Formalne rozpracowanie Franczaka ruszyło 16 listopada 1951 r. Referat III Powiatowego UBP w Lublinie nadał akcji kryptonim "Pożar". Na początku wszystko szło fatalnie. "Resort" próbował ustalić miejsce jego pobytu za pomocą siatki agentów. Zanim jednak niektórzy zdążyli cokolwiek donieść, jak spod ziemi wyrastał przed nimi "Laluś".

Do wuja Wiktorii Olszewskiej przyszedł w biały dzień. Odciągnął go na stronę i rozmawiał z 10 minut. - Wuj wrócił spocony i czerwony - opowiada Olszewska. - Laluś nie chciał go skrzywdzić, ale wyżalił mu się, że niech tylko przeżyje jak on w ukryciu jeden dzień, to zrozumie, przez jakie piekło przechodzi. Poskutkowało.

Innym razem doszło do "Lalusia", że po pijaku ktoś w okolicy grozi, że go wyda. Następnego dnia na jego progu leżała kartka, że ma "stulić dziób", bo zginie. Wystarczyło. Innym za zbytnie gadulstwo przystawiał broń do brzucha i groził. Raz nawet umówił się z informatorem bezpieki, podając się za oficera kontaktowego. Ten zorientował się jednak, że coś jest nie tak, bo "Laluś" wypytywał go krótko, po czym od razu wręczył pieniądze. Tymczasem UB tak nie robiło. Gdy prowokacja się posypała, "Laluś" po prostu przystawił mu pistolet do brzucha i powiedział, że to ostatnie ostrzeżenie.

Nie zawsze używał siły. Nie musiał. Ukrywał się tak długo i skutecznie, bo był w okolicy bardzo szanowany. - Nigdy nikogo specjalnie nie narażał - wspominają nieujawniający się nawet dziś byli współpracownicy. - Bywało, że nie jadł nic przez cały dzień. Bywało, że marzł w zimie na kamień. Mimo to nie zachodził do chałup. Jeśli mógł, to sam pomagał. Cieszył się wielkim autorytetem. Miał charyzmę i budził podziw za niezłomny charakter. Czasami wydawało się, że wie lepiej, co zamierzają władze. Zaczęli go doceniać nawet pracownicy aparatu represji.

W jednym z raportów oficer SB napisał, że przez kilka lat organa nie otrzymywały żadnych informacji o miejscu jego pobytu. A nawet, że "Laluś" był informowany na bieżąco o pojawieniu się w terenie funkcjonariuszy MO. Prawdopodobnie dzięki temu na początku lat sześćdziesiątych dowiedział, że para podająca się w okolicach Wygnanowic za fotografów to podstawieni agenci. Z ustaleń dr. Sławomira Poleszaka z lubelskiego IPN wynika, że siatka współpracowników "Lalusia", która z narażeniem siebie dawała mu przez lata schronienie, liczyła 200 gospodarzy. Byli to koledzy ze szkoły, znajomi rodziny, przyjaciele i antykomunistycznie nastawieni rolnicy. Wiadomo, że znajdowali się wśród nich również księża, nauczyciele, lokalna inteligencja. Podobno byli też milicjanci, członkowie PZPR i wojskowi.

Latem "Laluś" ukrywał się przeważnie w polu. Spał w kamieniołomach koło Wygnanowic. Zimą korzystał z kwater przyjaciół. Spał w ich mieszkaniach i stodołach. Rewanżował się drobnymi pracami. To pomalował komuś chałupę, to sklecił gołębnik albo naprawiał narzędzia.

Z początku przeciw zorganizowanej siatce pomocników "resort" mógł wystawić kilkudziesięciu lokalnych oficerów, ZOMO i oddziały wojska. W grudniu 1960 r. rozpracowanie nabrało jednak tępa. Sprawę agenturalno-poszukiwawczą przekwalifikowano na rozpracowanie operacyjne. Oznaczało to zwerbowanie kilkudziesięciu tajnych agentów, zakładanie nowoczesnej aparatury podsłuchowej i rozpoczęcie finezyjnej gry psychologicznej.

Celem nie było już nie aresztowanie, ale likwidacja "niezwykle groźnego bandyty".

Zdrada bratanka

Najpierw były podsłuchy. Pierwszą aparaturę funkcjonariusze założyli w chałupie siostry "Lalusia" Czesławy Kasprzak. Po kilku dniach zepsuł się mikrofon. Potem drugi aparat założono w domu u drugiej jego siostry Celiny Mazur. Po tygodniu, podczas prac gospodarskich jej syn wykopał przewód z ziemi i wezwana z posterunku milicja musiała go zwinąć, tłumacząc, że to jakieś pozostałości po wojnie. Na pomysł założenia podsłuchu u Danuty Mazur warszawska centrala początkowo nie chciała się zgodzić. Dopiero w 1960 r. - gdy resort uświadomił sobie, że nawet stała obserwacja nie daje rezultatu - trzy aparaty zaczęły działać w jej domu. Dzięki nim funkcjonariusze wiedzieli, że jakiś tajemniczy mężczyzna od czasu do czasu u niej przebywa. To jednak było za mało.

Mizerne efekty dała również obserwacja bezpośrednia innych członków rodziny. Jeden z takich punków obserwacyjnych musiał zostać zwinięty, bo w zimie funkcjonariusze i agenci potwornie pomarzli. Inni mimo wielotygodniowej pracy nie zauważyli nikogo. Za to strach padł na mieszkańców obserwowanych siedzisk. Sąsiedzi znajomych Franczaka zaskoczyli agentów na nadawaniu meldunków drogą radiową w leśnym uroczysku, innym razem spotkali funkcjonariuszy po cywilu podsłuchujących pod oknami.

Jesienią 1960 r. pojawiła się wreszcie szansa na sukces. Teść jednej z sióstr Franczaka popełnił samobójstwo. Przyczyną tragedii miały być spięcia wewnątrz rodziny z powodu ukrywającego się brata. "W celu wytworzenia antagonizmu do bandyty i jego siostry" funkcjonariusze SB przeprowadzili szereg rozmów. W kwietniu 1962 r. naczelnik wydziału III SB mjr. Stanisław Lipiec pisał jednak zrezygnowany: "ludzie ci z uwagi na brak możliwości ich rozpracowania stanowią dla nas pewien problem".

Nie powiodła się także akcja równoczesnego zapraszania na przesłuchania znajomych "Lalusia". W ciągu kilku kwietniowych dni 1963 r. do siedziby lubelskiej MO wezwano 62 osoby w czteroosobowych grupach. Funkcjonariusze liczyli, że wezwani w poczekalni będą ustalać treść zeznań. Ale zainstalowana tam aparatura podsłuchowa niczego nie nagrała. Łącznie w trakcie działań przeciwko Franczakowi "rozpracowaniem" objęto kilkaset osób. Na próżno.

Aż wreszcie w kwietniu 1963 r. został wezwany na przesłuchanie bratanek ojca Danuty Mazur. Oficer SB zaproponował mu współpracę i zapewnił o dyskrecji. Obiecał wynagrodzenie finansowe, a ten nie odmówił. Z czasem przejął inicjatywę we współpracy z bezpieką. W teczkach figuruje jako agent "Michał".

Tymczasem początek lat sześćdziesiątych to dla "Lalusia" trudny okres. Przyjaciele czuli, że ciągłe ukrywanie się zostawia na jego psychice trwałe ślady. Był przygnębiony i zmęczony, przez co mniej uważny. Danucie Mazur miał się zwierzyć, że brakuje mu już siły, by ciągle się ukrywać. Ale innego zdania jest siostra Czesława Kasprzak. Według niej Józek był wtedy w doskonałej formie. Twierdził, że sytuacja międzynarodowa dojrzewa do wybuchu. Że będzie konflikt, jakaś wojna, że los wreszcie się odmieni. - Na każde zawołanie mógł mieć tysiąc chłopaków pod bronią. - mówi. - W 1963? - pytam. - Właśnie wtedy!

- W nocy śnił mi się nasz syn - tak Danuta Mazur wspomina dzień śmierci "Lalusia". Gdy to mówi, nie potrafi ukryć łez. - Śniło mi się, że mój syn Marek topił się, a Józka nie było. Zawsze mogłam liczyć na jego pomoc, a wtedy, w tym śnie - nie pomógł mi.

21 października 1963 - 35 funkcjonariuszy ZOMO i SB czekało tylko na umówiony sygnał od "Michała". Ten dokładnie informował, co robił "Laluś". A on był w Majdanie Kozic Górnych, w obejściu swych przyjaciół i współpracowników Jana i Wacława Beciów.

Strzelanina jak na froncie

Dokładny opis śmiertelnej strzelaniny znamy dzięki raportowi rozpracowującego go przez lata funkcjonariusza por. Ludwika Tarachy. W przeszłości panowie widzieli się przez kilkanaście sekund. Taracha, który bardzo sumiennie podszedł do powierzonego mu zadania, spędził w okolicy, gdzie ukrywał się "Laluś" wiele miesięcy. Przypadkowo natknęli się nawet na siebie na jakiejś leśnej polanie. Obaj przeszli wtedy koło siebie jak dwaj wracający z pola nieznajomi. - Józek wiedział, że to ten ubek. Trzymał palec na cynglu, tamten pewnie też - mówi Danuta Mazur. Ale do strzelaniny nie doszło. Kto się zawahał? Nie wiadomo...

21 października 1963 r. o godz. 14.30 cała wieś była już otoczona. Gdy "Laluś" wychodził z obejścia rodziny Beciów, natknął się na milicjantów. - Cofnął się do stodoły i wyszedł z grabiami na ramieniu. Udawał jakiegoś parobka - mówi Olszewska.

„Po sylwetce i zachowaniu domyśliłem się, że to może być Franczak" - relacjonował potem Taracha. - „Franczaka usiłował zatrzymać »przewodnik psa «, jednak Franczak zaczął uciekać do stodoły. Po dwóch minutach wypadł z innej strony i zaczął strzelać".

To był koniec. Osaczony, postanowił walczyć do końca. Mimo że z karabinów strzelało do niego kilku zomowców, kluczył po wsi i odpowiadał ogniem.

- To był front. Strzelanina jak na wojnie, kule świstały w powietrzu. Wojsko zatrzymywało ludzi wracających z pola i kładło na ziemię. Bałam się o krowy, nie wiedziałam, co się dzieje - wspomina 14-letnia wówczas Janina Wilkołek. - Jego granaty nie wybuchły, pistolet się zacinał - dodaje Anna Kasprzak, sąsiadka Wilkołek. Wspomnieniom przysłuchuje się Wiktoria Olszewska. - Byliśmy przerażeni, on nie.

Na stole w mieszkaniu siostry "Lalusia" leży protokół sekcji zwłok brata. Na schematycznym rysunku zaznaczone ślady po kulach. Franczak dostał serią w klatkę piersiową, w brzuch i nogę. Nie mógł przeżyć.

Czesława Kasprzak: - Gdyby tylko dobiegł do lasu, to może...

Danuta Mazur: - Zdradziła go najbliższa rodzina.

Anna Kasprzak: - Nie miał szans.

Głowę zabrali ubecy

Dziś w miejscu, gdzie padł śmiertelnie ranny, stoi zrujnowana chałupa. Kilka metrów obok nowy dom państwa Olszewskich. Prawnuki koleżanki ze szkoły "Lalusia" bawią się w kuchni. Starsza dziewczynka boi się pokrzyw i nie wejdzie za ciocią, by pokazać, gdzie rozegrała się tragedia.

Współpracownicy Franczaka mieli dużo szczęścia. Tylko Kazimierz Mazur i przyjaciel "Lalusia" Wacław Beć trafili po zakończeniu śledztwa za kraty. Pierwszy na pięć lat, drugi na trzy.

Syn Danuty Mazur i Józefa Franczaka dowiedział się, kim był jego ojciec, gdy miał około dziesięciu lat. - W szkole historii uczył mnie partyjniak - wspomina lata siedemdziesiąte. - Gdy powiedziałem, że 17 września 1939 r. Polskę napadli Ruscy, prawie rzucił się na mnie z pięściami. O ojca nie musiał pytać, wszystko wiedział.

Gdy Marek miał kilkanaście lat i zaczął się uganiać po sąsiedzkich wsiach za dziewczynami, starsi ludzie zatrzymywali go i wspominali ojca. - To były serdeczne spotkania.

Marek Franczak dopiero w 1992 r. dostał od sądu zgodę na noszenie nazwiska ojca.

Grób "Lalusia" znajduje się na cmentarzu w Piaskach. Ostatni partyzant leży w mogile bez głowy. Ta została odrąbana w prosektorium zaraz po sekcji zwłok i nigdy nie została zwrócona rodzinie. - Gdzie jest mój Józef? - pyta szeptem pani Danuta.

współpraca Sławomir Poleszak (IPN Lublin)

Michał Wójcik, dziennikarz, historyk, felietonista w „Mówią Wieki" i Radiu PIN, autor wydanego w zeszłym roku opracowania o Powstaniu Warszawskim

Cytaty za:

Zdzisław Broński „Uskok”, „Pamiętniki (1941 - maj 1949)". Wstęp redakcja naukowa, opracowanie dokumentów Sławomir Poleszak

Sławomir Poleszak „Kryptonim »Pożar «. Rozpracowanie i likwidacja ostatniego żołnierza polskiego podziemia niepodległościowego Józefa Franczaka »Lalka «, »Lalusia « (1956-1963)". Publikacja ukaże się w grudniu 2005 w periodyku IPN „Pamięć i Sprawiedliwość” nr 8.

Zrodlo: http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,34474,2920381.html
Image
Image
Awatar użytkownika
admin
Site Admin
 
Posty: 1501
Dołączenie: 07 Maj 2008, 08:42
Miejscowość: Klimontów

Postprzez Sławek w 04 Paź 2007, 08:38

Niesamowita historia, dzięki za wstawkę.
Sławek
Awatar użytkownika
Sławek
Klimontowiak
Klimontowiak
 
Posty: 785
Dołączenie: 17 Sie 2007, 09:56
Miejscowość: Pogoń


Powróć do Niewyjaśnione historie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość

cron